Holguin: Miasto to nie tylko punkt przesiadkowy. Dlaczego warto się tu zatrzymać?
Holguin to dziwne miejsce, mieliśmy wrażenie, jakby każdy chciał nas z niego wywieźć, przede wszystkim na plażę do Guardalavaki. Tak, jakby jego jedyną atrakcją był fakt, że jest położone blisko tego kurortu. A przecież w samym mieście jest pięknie i dobrze jest zostać tutaj chociaż ten 1-2 dni.
W Holguin zatrzymaliśmy się tylko na dwie noce, bo właśnie tutaj przylecieliśmy Air Canadą późnym wieczorem, w piątek, 1 marca 2019 r. Więc w sumie na zobaczenie miasta został nam tylko jeden pełny dzień, bo już w środę rano ruszaliśmy w dalszą drogę. I z czystym sumieniem możemy powiedzieć, że to było zbyt krótko. Bo wbrew pozorom w Holguin jest co oglądać, ale na wiele rzeczy zwyczajnie zabrakło nam czasu.
Swoją nazwę Holguin zawdzięcza kapitanowi Garcii Holguinowi, konkwistadorowi, który w 1525 roku otrzymał tereny pod dzisiejszym miastem od króla Hiszpanii. Początkowo nie było tu miasta, a raczej wielka hodowla bydła, która dopiero z czasem przekształciła się w osadę, a następnie w miasto, które w XIX wieku miało już znaczenie strategiczne, bowiem toczyły się o nie boje podczas walk o niepodległość.
Miasto parków
Obecnie Hoguin jest czwartym co do wielkości miastem Kuby z liczbą około 264 tys. mieszkańców. I o ile oddalone o 200 km Camaguey jest nazywane miastem placów, tak Holguin zyskało przydomek miasta parków. Nic dziwnego, w samym śródmieściu są cztery. Od największego parque Calixto García, przez mniejsze Las Flores, Jose Marti i San Jose.
Trzeba jednak dodać, że park na Kubie ma nieco inną definicję niż w Polsce. Parkami są tutaj nazywane również skwery i placyki, na których jest jednak zdecydowanie więcej zieleni i ławeczek niż na tradycyjnych placach takich jak np. plaza Vieja w Hawanie. Na wielu mieści się coś w rodzaju zadaszonego podium dla zespołu, gdzie wieczorami koncerty dają lokalne grupy muzyczne i orkiestry.
I to właśnie w parkach toczy się życie mieszkańców. Z jednej strony to idealne miejsce, by schronić się w cieniu drzew przed bardzo intensywnym słońcem, jakie świeci nad Holguin niemal cały rok, z drugiej to miejsce, gdzie złapać można sieć wi-fi, przyjść po południu z dzieciakami, spotkać się ze znajomymi lub zwyczajnie poczytać gazetę.
Architektoniczny bałagan?
Architektura w Holguin może nie rzuca na kolana tak, jak ta w Hawanie, Santiago czy Camaguey, miasto jednak prezentuje się dość schludnie, zwłaszcza centrum. Niestety swoje piętno odbiła tu radziecka myśl budowlana. Nie brakuje „klocków” wbitych między kolonialne kamienice, czy wybudowanych w niedalekim sąsiedztwie od zabytkowych kościołów, lub okazałych, hiszpańskich willi.
Ale również widać w Holguin postępujące prace renowacyjne. Co rusz można natrafić na rozstawione rusztowania i robotników skrupulatnie dłubiących przy sfatygowanych fasadach, aby znów nadać im blasku. Przykładem może być budynek przy parque Calixto Garcia, gdzie mieści się Museo Provincial de Historia z 1861 roku, który właśnie przeszedł gruntowny remont.
Naszą ciekawość jednak wzbudził niepozorny Casa la Colonia China, czyli budynek poświęcony tutejszej chińskiej diasporze. I choć dom był zamknięty, dowiedzieliśmy się, że była ona w Holguin całkiem spora. Ale nie tak bardzo, jak ta w Hawanie.
Przeczytaj więcej: Barrio Chino w Hawanie. Skąd Chińczycy w stolicy Kuby?
Chińczycy w Holguin
W przeciwieństwie do Hawany, gdzie przed laty znajdowała się największa chińska dzielnica w Ameryce Łacińskiej, większość Chińczyków do Holguin przybyła w pierwszych trzech dekadach XX wieku, jako wolni ludzie, a nie pracownicy kontraktowi, traktowani niemal jak niewolnicy. Byli to głównie młodzi mężczyźni w wieku 20-30 lat, bez rodzin, którzy przypływali na wyspę na pokładach wycieczkowców.
Zdecydowana większość zajmowała się handlem, lub wszystkim, co z handlem było związane. Pracowali na straganach z owocami, w magazynach, sklepach, ale także w barach, hotelach i restauracjach.
Co bardziej przedsiębiorczy zajęli się importem z Chin porcelany, tkanin, czy herbaty, co pozwoliło im szybko się wzbogacić. Nie trudno się też jednak domyślić, że podobnie jak z Hawany, po rewolucji również z Holguin większość Chińczyków zdecydowała się wyjechać, bowiem nacjonalizacja pozbawiła ich dochodowego źródła utrzymania.
Tyle że tutaj, dużo bardziej legalnego i mniej wątpliwego moralnie niż w stolicy. W 2013 r. w prowincji Holguín żyło już tylko dwoje Chińczyków.
Na koniec
Holguin to jednak miasto, w którym turyści rzadko zostają na dłużej. Najczęściej służy jako hub przesiadkowy do Guardalavaki, znanego kurortu turystycznego. Tutejszy dworzec Viazul to istny młyn. Zatrzymują się tu bowiem wszystkie autobusy jadące z zachodu na wschód i w przeciwnym kierunku. Można też złapać taxi colectivo do Baracoa, czy okolicznych miast.
Taksówkarze w Holguin, też odnieśliśmy wrażenie, o niczym innym nie myślą, tylko aby złapać kurs za miasto, w którym my jednak woleliśmy, choć krótko, to pozostać, zwłaszcza mając tak mało czasu. Bo w samym mieście, gdzie ruch samochodowy nie jest zbyt duży, a w tle słychać konne wozy, można się zrelaksować, właśnie siedząc w jednym z wielu zielonych parków.