Cayo Granma, idealna sceneria dla kolejnej części Piratów z Karaibów
Drewniane kolorowe domki kryte dachówką, wąskie kamienne uliczki prowadzące w głąb wyspy i podziemne tunele, to idealna sceneria dla kolejnej części Piratów z Karaibów. Są takie miejsca, gdzie czujemy się, jakbyśmy przenieśli się do innego świata. Taka jest Cayo Granma, maleńka wysepka w zatoce Santiago de Cuba.

Cayo Granmę zamieszkuje zaledwie 850 mieszkańców, a aby obejść całą wyspę wystarczy 30 minut. Dookoła prowadzi kamienna uliczka, od której odchodzą wąziutkie ścieżki i schody prowadzące w głąb wyspy, a właściwie na jej szczyt, na którym znajduje się niewielki murowany kościółek San Rafael. Jest to zarazem punkt widokowy na zatokę Santiago de Cuba, przez którą wpływają wszystkie statki zmierzające do portu.

Cayo Granma to idealna sceneria do Piratów z Karaibów
Wyspa przede wszystkim zachwyca zabudową, drewniane, kolorowe domki kryte dachówką lub blachą ciągną się jeden za drugim wzdłuż południowego i zachodniego wybrzeża. Od północy i zachodu pnie się z kolei skaliste zbocze. Gdyby Gore Verbinski miał kręcić kolejną część Piratów z Karaibów na Kubie, Granmę zapewne wybrałby na piracką osadę.

Kolorytu tutejszej zabudowie dodaje charakterystyczne dla całej Kuby, suszące się przed domami pranie, kolorowe jak domy właścicieli, powiewa na wietrze niczym bandera na statku. Po postawieniu stopy na lądzie można się poczuć, jakbyśmy przenieśli się do innego świata, a przynajmniej kilka setek lat wstecz. Tutaj ziemia kręci się wolniej.

Na wyspie nie ma ani jednego samochodu ani nawet motocykla. Znaczna część mieszkańców żyje z rybołówstwa lub świadczenia podstawowych usług mieszkańcom. Jest tutaj bowiem kilka niewielkich sklepów spożywczych, straganów z warzywami, szkoła podstawowa apteka oraz miejscowa Casa de Cultura.

Odrobina turystyki
Jako że na Kubie coraz trudniej znaleźć miejsce, które nie czerpałoby choć niewielkich zysków z turystyki, na Granmie działają dwa paladary i państwowa restauracja przy nabrzeżu.

Jednym z nich, El Marino na północno-zachodnim krańcu wyspy, prowadzi ją Ismael wraz z ojcem. Syn odpowiada za logistykę, dostawy napojów i alkoholu, natomiast ociec jest właścicielem restauracji i szefem kuchni, która słynie z ryb i owoców morza. Dostaniemy tu kalmary, krewetki, langustę a także lokalne ryby, zwłaszcza popularną na Kubie pargo. Ceny nie należą do niskich, ale nikt z El Marino też głodny nie wyjdzie. (Obiad na dwie osoby z napojami to wydatek rzędu 30 CUC)

Z kolei w państwowej restauracji El Cayo przy nabrzeżu stołują się najczęściej zorganizowane grupy wycieczkowe. Z tutejszego tarasu rozciąga się natomiast ciekawy widok na zatokę i przeciwległy brzeg.
Kiedy jechać na Granmę?
Warto dobrze przemyśleć godzinę, o której wybieramy się na Granmę, bo choć barki odchodzą co godzinę z Santiago, a katamarany na życzenie klienta, to na wyspie niemal nie ma cienia i cały spacer pokonujemy w palącym słońcu Oriente. W południe wyspa też jest bardzo senna, a mieszkańcy chronią się przed słońcem w domach, wręcz trudno spotkać kogoś na ulicy. Wiele osób dziennie wypływa też do pracy w Santiago de Cuba i wraca dopiero popołudniowymi kursami.

Przechodząc północnym wybrzeżem Granmy, na pewno natkniecie się na wydrążone tunele prowadzące w głąb wyspy. Nie są to kanały burzowe, ani naturalne jaskinie. Tunele zostały wydrążone w latach 80. XX wieku jako schron dla mieszkańców na wypadek ataku Stanów Zjednoczonych. Trzeba bowiem pamiętać, ze stosunki kubańsko-amerykańskie były mocno napięte, nawet jak na te dwa państwa.

Cayo Granma: Jak się dostać?
Na wyspę można dostać się na dwa sposoby. Barka odchodzi co godzinę z Parque de la Alameda w Santiago de Cuba. W tej opcji czeka Was dodatkowo przygoda w postaci pokonania niemal całej zatoki. Dla osób, które nie czują się dobrze na wodzie, lepszym rozwiązaniem będzie katamaran, który działa na zasadzie taksówki z mariny w Punta Gorda. Cena za barkę to 1 CUC od osoby. Za katamaran zapłacicie 5 CUC od osoby.

Cała wycieczka z Santiago de Cuba nie powinna Wam zająć więcej niż 4 godziny. A Cayo Granma jest warta odwiedzenia, chociażby po to, aby odpocząć od zgiełku miasta i huku motocykli i nacieszyć się spokojem. Zwłaszcza, że tutaj naprawdę nikt się nie śpieszy.
