1 CUP ulgi. Krótka historia z Las Tunas
Wzięło nas ostatnio na drobne wspominki i tak przypomniał nam się nasz pierwszy wyjazd. I wiemy jedno, zawsze dobrze mieć w kieszeni kilka tzw. CUP-ów lub przynajmniej najdrobniejszych CUC-ów. Bo nigdy nie wiadomo, kiedy będą potrzebne. My się o tym przekonaliśmy w trasie z Varadero do Santiago de Cuba.
To był nasz pierwszy wyjazd na Kubę, kiedy wszystko było dla nas takie nowe i ekscytujące. Po jednej nocy spędzonej w Varadero, gdzie lądował nasz samolot, wsiadamy do wieczornego Viazula do Santiago de Cuba. Droga długa. Planowany przyjazd, dopiero koło południa dnia następnego. Na szczęście w autobusach są toalety, więc nie trzeba się przejmować. Wsiadając do Viazula nie wiedzieliśmy, jak bardzo jesteśmy w błędzie.
Po kilku godzinach jazdy, ok. 4 nad ranem, chcieliśmy skorzystać z toalety znajdującej się na końcu autobusu. Drzwi jednak nie dało się otworzyć. Olga poszła do kierowcy. Usłyszała krótką odpowiedź: No funcionada. Jedyne, co nam zostało, to czekać na postój na kolejnym dworcu. Po ok. 2 godzinach, gdy zaczynało świtać, dojechaliśmy do Las Tunas.
Wybiegliśmy szczęśliwi z autobusu w poszukiwaniu baño. Wtedy pierwszy raz na Kubie zetknęliśmy się z babcią klozetową, która pobierała opłatę za wstęp do tego zacnego przybytku, jakim było baño na dworcu Viazul. Niestety w ciągu jednego dnia w Varadero nie zdążyliśmy się zaopatrzyć w lokalną walutę peso nacional, a w tzw. CUC-ach mieliśmy same dziesiątki i dwudziestki (teraz wiemy, że to było głupie), do tego kilka drobnych w euro. Tych jednak Pani zdecydowanie nie chciała przyjąć.
Że się tak wyrazimy, z pełnymi pęcherzami, zaczął ogarniać nas niepokój. Autobus wkrótce odjedzie, a Pani nie chciała się ugiąć. Bo kilku wymienionych zdaniach i błagalnych prośbach w bardzo łamanym wówczas hiszpańskim, byliśmy zdecydowani zapłacić nawet 10 CUC, byle skorzystać z toalety.
Nagle poczułem lekkie klepnięcie w ramię, i wyciągniętą dłoń z kilkoma CUP-ami. Z pomocą przyszła nam para, jak się potem okazało, Holendrów. Przy czym jeden bardziej przypominał meksykańskiego szefa kartelu narkotykowego, a drugi jego ochroniarza. Ich pomoc przyjęliśmy bez wahania. Po skorzystaniu z toalety dziękowaliśmy im przez kolejny kwadrans 😉