Kuba samochodem. Czy warto? To dopiero przygoda
Nie będziemy zgrywać bohaterów. Choć Kubę przejechaliśmy już kilka razy wzdłuż i wszerz, to dopiero po raz pierwszy wypożyczonym samochodem. I trzeba przyznać, że jazda przez wyspę za kierownicą, to zupełne inne doznanie niż z perspektywy pasażera autobusu czy nawet taxi colectivo.
Nasza trasa wiodła z Santiago de Cuba autostradą A1 do Palma Soriano, następnie Careterą Central de Cuba do Bayamo, dalej drogą nr 4 do Bartolome Maso, by finalnie, górskimi serpentynami, dotrzeć do Santo Domingo w górach Sierra Maestra.
Po trzydniowym odpoczynku ruszyliśmy z powrotem do Bayamo i dalej drogą nr 152 do Las Tunas. Tutaj ponownie wjechaliśmy na Careterę Central, która doprowadziła nas do Camaguey, gdzie oddaliśmy samochód.
W sumie pokonaliśmy ponad 450 km za kółkiem. I to była świetna przygoda.
Auto na Kubie to naprawdę radocha
Już sama wizja przemierzania wschodniej części Kuby samochodem, powodowała u nas ekscytację, która eksplodowała wraz z odpaleniem silnika. Niejako z przymusu padło na hyundaia elantrę, czyli auto tutaj klasyfikowane jak premium. Był to jedyny dostępny samochód w wypożyczalni w Santiago de Cuba (mimo ponad dwumiesięcznego wyprzedzenia z jakim go rezerwowaliśmy).
Więcej o wypożyczeniu auta na Kubie przeczytacie TUTAJ
Jednak z perspektywy czasu, biorąc pod uwagę, z jakimi drogami przyszło nam się mierzyć – zwłaszcza w Santo Domingo – cieszymy się, że tak się sprawy potoczyły. Choć wiemy, że hyundaiem i10 również się da i chapeau bas przed tymi, którzy tego dokonali.
Ale jak wspominaliśmy na początku, w tym temacie nie będziemy zgrywać bohaterów, a raczej totalnych laików, którzy mieli radochę niczym dzieci. Bo trudno nie mieć radochy, kiedy po minięciu ostatnich zabudowań Santiago de Cuba, oczom ukazuje szosa ciągnąca się po skąpany w głębokiej tropikalnej zieleni horyzont.

A czym dalej w las, tym było piękniej, ciekawiej i… jeszcze bardziej wymagająco.
Kubańskie radio na drogę
Na początek warto zadbać o oprawę muzyczną podróży. W tym momencie najlepiej odstawić własnego smartfona z mp3 czy innego ipoda i przeszukać kubański eter, bo wybierać jest w czym. I choć na co dzień wolimy rocka, to trudno nam sobie wyobrazić, żeby przemierzać kubańskie szosy przy rytmach Guns n’ Roses, kiedy z radia sączy się son, trova, czy timba.
Stacji radiowych na Kubie działa naprawdę sporo, od lokalnych jak np. Radio Revolucion z Santiago de Cuba (95.1), po ogólnokrajowe Radio Rebelde – to samo, które w 1958 roku założył Che Guevara w górach Sierra Maestra – tutaj każdego dnia o godz. 13 rozbrzmiewa hymn narodowy. A muzycznie usłyszymy zarówno tradycyjną muzykę kubańską, jak również hity disco lat 90.
Plusem Radia Rebelde (99.1) jest to, że nie gubi zasięgu tak często jak stacje lokalne. Ale i muzyka jest bardziej uniwersalna. Z kolei w mniejszych radiostacjach usłyszymy muzykę charakterystyczną dla danego regionu. Co innego grane jest w Santiago, Bayamo czy Camaguey. Wystarczy co jakiś czas dostroić radio.
Samochodem na Kubie. Autopista Nacional

Podróż rozpoczynamy na kubańskiej autostradzie A1 (Autopista Nacional A1) i to oczywiście zupełnie coś innego niż jazda autostradami w Europie. Autostrada sprowadza się tutaj do trzech pasów w jedną stronę. Nie znajdziemy tu barier energochłonnych czy wymalowanych pasów.
Ale prawdę powiedziawszy, mało komu to przeszkadza. Ruch samochodowy na Kubie wciąż jest stosunkowo niewielki. Chociaż nowszych aut jest zauważalnie więcej niż jeszcze kilka lat temu, zwłaszcza na zachodzie kraju, to w Oriente drogami wciąż snują się moskwicze, wysłużone peugeoty i pozostałości amerykańskiej motoryzacji.
Również piesi nie traktują autostrady w kategoriach niebezpiecznej drogi szybkiego ruchu. Dlatego przy węzłach drogowych gromadzą się grupki osób w oczekiwaniu na podwózkę. Przy szosie nie brakuje sprzedawców czosnku i cebuli, a poboczem gnają guajiros na koniach albo wozy konne.

Z autostrady niewiele robią sobie też tutejsze zwierzęta, na te trzeba szczególnie uważać, bo pies wygrzewający się w słońcu na środkowym pasie, czy wypasające się przy drodze krowy, nie są widokiem niezwykłym.
To, co jednak wymaga największej uwagi od niezorientowanego kierowcy zza granicy, to stan nawierzchni. Niestety, utrzymanie asfaltu w dobrej kondycji w słońcu Oriente to wymagające zadanie. I niezależnie czy jedziemy autostradą czy drogą lokalną, oczy trzeba mieć wbite przed maskę.
Dziury mają tutaj pełny zakres kształtów, głębokości i szerokości. Od zwykłych, większych i mniejszych nierówności, przez kratery, gdzie można stracić koło, po asfaltowe muldy, na których łatwo roztrzaskać podwozie. Te ostanie są najbardziej zdradliwe, gdyż w pełnym słońcu zlewają się w jednolitą nawierzchnię i trudno je dostrzec z daleka.
Jeśli chcemy trochę zwiększyć tempo nie narażając auta na szwank, warto zawiesić się z odpowiednim dystansem na ogonie lokalnego kierowcy, który doskonale wie, jak lawirować po największych wertepach.
Caretera Central. Jedziemy do Bayamo

Z Autopistą Nacional pożegnaliśmy się stosunkowo szybko, bo już w Palma Soriano, czyli po przejechaniu ok. 50 km z Santiago de Cuba. Teraz rozpościerała się przed nami Caretera Central de Cuba. Wzdłuż tej części trasy rozsianych jest mnóstwo małych miejscowości, gównie rolniczych, aż do granicy z prowincją Granma.
To, co daje podróżowanie własnym samochodem po Kubie, to możliwość zdecydowania, gdzie chcemy się zatrzymać. A zdecydowanie warto zrobić sobie postój przy straganie z owocami, których tutaj nie brakuje.
Warto skusić się zwłaszcza na banany, pomarańcze i cucurucho – czyli lokalny smakołyk w Oriente. To lepka papka z orzecha kokosowego, miodu, bakalii oraz w różnych wariantach: pomarańczy, guayaby, czy ananasa, zawinięta w liść palmowy. Ta bardzo słodka przekąska idealnie nadaje się na drogę.

Po przekroczeniu granicy prowincji Santiago de Cuba i Granma zmienia się również nieco krajobraz. To co pierwsze rzuca się w oczy, to zdecydowanie lepszy asfalt. Droga aż do Bayamo to naprawdę porządna szosa, na której im bliżej stolicy prowincji, tym więcej zobaczymy bryczek i wozów konnych (z których słynie Bayamo), a mniej samochodów.

Prowincja jest też wyraźnie mniej zaludniona. Niewielkie puebla, które ciągnęły się wzdłuż Caretery Central w Santiago de Cuba, ustąpiły miejsca polom i pastwiskom. Do samego Bayamo nie wjechaliśmy, przed miastem odbiliśmy zjazdem na drogę nr 4, ciągnącą się wzdłuż łańcucha gór Sierra Maestra, w które zmierzaliśmy.
Drogą nr 4 aż do Bartolome Maso

Nigdy wcześniej nie byliśmy tak blisko gór Sierra Maestra. Już z Santiago de Cuba wyglądają niewiarygodnie pięknie i majestatycznie, jednak to, co zobaczyliśmy jadąc do Bartolome Maso przeszło nasze najśmielsze oczekiwania (jeszcze bardziej je przeszło, kiedy jechaliśmy do Santo Domingo, ale o tym nieco później).
Zdecydowana większość trasy do Bartolome Maso to przyzwoita nawierzchnia i niemal totalna pustka na drodze. Mogliśmy bezstresowo podziwiać krajobraz. Jednak, kiedy już asfalt się pogorszył, to bez litości. Przed samym Bartolome Maso momentami dziury zajmowały całą szerokość jezdni, a każda kolejna wydawała się głębsza.
Czasem warto się zatrzymać i ocenić, którędy przejazd będzie najbezpieczniejszy. W trudnych chwilach zawsze można liczyć też na pomoc przechodniów lub innych kierowców (jeśli akurat jacyś są w pobliżu). Ale droga nr 4, to był dopiero przedsmak tego, co nas czekało.
Kierunek Santo Domingo. Jedziemy w głąb Sierra Maestra

16 km w godzinę – od Bartolome Maso do Santo Domingo prowadziła najbardziej wymagająca część trasy, która została nam do pokonania. Dobrym pomysłem okazało się zabranie autostopowiczów z przystanku autobusowego. Oprócz tego, że zrobiliśmy dobry uczynek, zapewniliśmy sobie przewodnika po górskim szlaku, bo jedna z pasażerek również jechała do samego Santo Domingo.

Kiedy już traciliśmy wiarę, że droga nagle się nie urwie, zapewniała nas, że za kolejnym zakrętem będzie lepiej.
Jedyny samochód, jaki minęliśmy po drodze, to terenowy bus z napędem na 4 koła. Zdecydowanie popularniejszym środkiem transportu i bardziej praktycznym jest tutaj koń. Guajiros dużo sprawniej pokonywali stromiznę z podziurawionym jak sito asfaltem niż my w naszym wypasionym hyundaiu.

Jednak trud jazdy zdecydowanie wynagradzał krajobraz za oknem – przeprawy przez kolejne mosty i kładki, pod którymi spływały rzeki i potoki. Do tego wszechobecna zieleń we wszystkich odcieniach. Przy drodze zobaczymy świnie, muły, krowy wypasające się na poboczu. Czuliśmy, że docieramy na koniec świata, a każde kolejne przewyższenie utwierdzało nas w tym przekonaniu.

Ostatni odcinek do Santo Domingo to bardzo stroma trasa z betonowych płyt, warto zwracać uwagę na znaki ostrzegające przed ostrym zjazdem, wzniesieniem czy spadającymi głazami.
I choć dla kierowcy droga jest męcząca, to warto ją pokonać. Santo Domingo to oaza spokoju, gdzie można naładować baterie z dala od tłumów turystów.
Jedziemy do Las Tunas. Droga 152

W Santo Domingo samochodu nie ruszaliśmy przez 3 dni. Ale po odpoczynku na łonie natury i górskiej eskapadzie do Comandancii de la Plata, przyszedł czas na dalszą drogę aż do Camaguey. To najdłuższy odcinek trasy jaki mieliśmy do pokonania w ciągu jednego dnia.
Uwaga: na Kubie, z resztą jak w każdym innym miejscu na ziemi, nie warto ufać bezgranicznie nawigacji. Ta sugerowała nam, aby do Las Tunas jechać przez Manaznillo, faktycznie trasa wygląda na sporo krótszą, ale jak przestrzegł nas nasz host, droga jest w fatalnym stanie. A jeśli już nawet Kubańczyk mówi, że droga jest w fatalnym stanie, to w istocie tak jest.
Dlatego tuż po śniadaniu ruszyliśmy do Bayamo, gdzie odstawiliśmy kolejnego dodatkowego pasażera i trochę dotankowaliśmy auto. Na stacji nie było kolejek, było za to paliwo, zarówno benzyna, jak i diesel. Cena? 30 CUP za litr, czyli nawet licząc po oficjalnym kursie, to około 1,5 zł.

Droga nr 152 to typowa kubańska szosa przecinająca równiny Oriente, z dobrym asfaltem i mało uczęszczana. Przy trasie leżą zaledwie dwie miejscowości, znajdzie się też zajazd, gdzie można coś zjeść.

Częściej wyprzedzimy rowerzystów niż samochód. Szpaler drzew wzdłuż drogi tworzy choć odrobinę cienia, dzięki czemu nie trzeba kisić się w klimie, tylko otworzyć okno i cieszyć się jazdą.
Las Tunas – Camaguey. Caretera Central
Powrót na Careterę Central to zderzenie z rzeczywistością. W środku wyspy droga potrafi być mocno zatłoczona, zwłaszcza na opłotkach dużych miast. Sporo jest też samochodów ciężarowych, które nie tak łatwo wyprzedzić. Ale jazda tą trasą to też okazja, żeby zaopatrzyć się w jedną z lokalnych przekąsek.
Przy głównej trasie przed Camaguey nie brakuje sprzedawców sera, u których warto kupić crema de leche, to coś w rodzaju krówki. Więcej jest też paladarów, czyli prywatnych restauracji. Droga generalnie jest w dobrym stanie, choć zdarzają się fragmenty, gdzie trzeba uważać. Trzeba jednak przyznać, że odcinek z Las Tunas do Camaguey mocno się dłuży. Zwłaszcza po kilku godzinach za kółkiem.
Czy warto wypożyczyć auto na Kubie?
Zdecydowanie TAK. Choć podróż bywa trudna, zwłaszcza na dziurawych drogach, to trud rekompensują wspaniałe widoki i swoboda w doborze trasy, godzin wyjazdu i miejsc postoju. W końcu można się poczuć jak kubański kierowca, może nie za kierownicą buicka, ale hyundai potrafi go zastąpić, wystarczy wczuć się w rolę. Bo nawyki kubańskie, jak np. używanie klaksonu, same wchodzą w krew bardzo szybko.

Zobacz również:
Samochód na Kubie – ceny. Jak wynająć auto? Ile to kosztuje?