Oto, jak zostałem „Kubańczykiem”
Są takie chwile w życiu, kiedy ego rośnie, a próżność zostaje nakarmiona. U mnie taka chwila nastała w Hawanie, pod koniec naszego pobytu na Kubie.
Po blisko trzecim tygodniu podróży przez wyspę słońce zdążyło odpowiednio wysmagać nasze twarze, wysuszyć skórę, a ubrania nabrały widocznych cech charakterystycznych dla długiego nieprasowania.
Pewnego popołudnia usiadłem w bujanym fotelu na balkonie naszego mieszkania na pierwszym piętrze kamienicy przy ul. Amargura w Starej Hawanie. Delektując się papierosem i piwem Cristal, nagle usłyszałem z dołu głos „Hola, Buenos Dias”, skierowany ewidentnie w moją stronę. Podniosłem się z fotela, wyjrzałem przez balustradę. Na ulicy stała turystka, której karnacja wskazywała na europejskie korzenie i pierwszy dzień na Kubie.
– Hola, tienes un habitacion libre? – zapytała. (czy masz wolny pokój)
Z niedowierzaniem zapytałem jeszcze raz o co chodzi. Ponowiła pytanie – tienes un habitacion libre. Dopiero wówczas odpowiedziałem, że jestem tu tylko gościem, i zaraz zawołam właściciela. Nie zmienia to faktu, że jako „Kubańczyk” poczułem się dobrze 😉