Santiago de Cuba: Miasto motocykli
Zapach spalin to pierwsze, co czuje się po wyjściu z autobusu na dworcu w Santiago de Cuba. Zapach ten towarzyszył nam przez cały pobyt w tym drugim co do wielkości mieście na Kubie i dawnej stolicy państwa.
Druga sprawa to hałas, nierozerwalnie kojarzący się z Santiago. To prawdopodobnie najgłośniejsze miasto na wyspie. I nie chodzi o wszechobecną muzykę wydobywającą się z magnetofonów wystawionych do okien, ale o ryk silników właśnie.
Nic dziwnego, już z dworca Viazul odbiera nas oldtimer z lat 40. XX wieku, stukot jego kilkulitrowego silnika to miód na uszy każdego fana motoryzacji.
Zarówno zapach spalin jak i hałas mają tutaj sprzyjające warunki do rozprzestrzeniania się. Wąskie uliczki i wysoka zabudowa działają jak studnia. Nadaje to miastu klimatu, z którym nie spotkaliśmy się w żadnym innym miejscu.
„Gangi” motocyklowe
Ale też w żadnym innym miejscu na Kubie nie spotkaliśmy też takiej liczby motocyklistów. Można odnieść wrażenie, że tworzą wręcz gangi, których głównym zajęciem jest kursowanie dookoła miasta na odpicowanych, lśniących MZ-tkach czy jawach i robienie hałasu.
Kierowcy w kolorowych kaskach, chustach zasłaniających twarz i okularach przeciwsłonecznych wyglądają wręcz groźnie, ale jak to na Kubie, to tylko złudzenie „białasa” z Europy. Wielu motocyklistów dorabia też jako taksówkarze. Santiago to jedno z nielicznych miast, gdzie można złapać taksi na dwóch kółkach.
Na skrzyżowaniach najbardziej ruchliwych ulic, tuż przed światłami motocykliści najczęściej ustawiają się w jednej linii. Aby jak tylko zaświeci się zielone ruszyć z kopyta zostawiając za sobą łuną siwego dymu.
Ale nie bez powodu w Santiago de Cuba motocykl to tak popularny środek transportu. Pomijając niskie koszty eksploatacji, to w górzystym terenie, na którym leży miasto jest po prostu praktyczny.
W dodatku centrum Santiago to gąszcz wąskich uliczek, w których trudno swobodnie manewrować samochodem. Motocykl sprawdza się idealnie