Hawana: „Imposible”, czyli jak pokochaliśmy Pepa
To będzie historia z naszego pierwszego wyjazdu na Kubę, kiedy to z mocno łamanym hiszpańskim ruszyliśmy na podbój Perły Karaibów.
Autobus z Santa Clara do Hawany wjeżdża około godz. 21. Po drodze mija głównie osiedla bloków, kilka fabryk, halę sportową i… salon Peugeota, którego neon jest jaśniejszy niż uliczne latarnie. Dworzec autobusowy zlokalizowany jest na przedmieściach przy ogrodzie zoologicznym.
Zmrok na Kubie zapada wcześnie. Po godz. 19 jest już ciemno. Na dworcu turyści od razu próbują złapać taksówkę do centrum, choć tutaj to raczej taksówkarze próbują złapać turystów.
Nam do Starej Hawany udało się wynegocjować cenę 15 peso, czyli około 65 zł. Pole do negocjacji było niewielkie, bo to my, zmęczeni i obładowani bagażem, byliśmy w większej potrzebie niż taksówkarze.
Casa Pepe
Casa Pepe, zarezerwowana jeszcze w Polsce, mieści się w samym sercu Starej Hawany, przy calle Habana. Uliczka po zmroku sprawia wrażenie zapuszczonej, ale, co warto podkreślić, Kuba to najbezpieczniejszy kraj w Ameryce Łacińskiej.
Pepe z rodziną mieszka w jednej z kolonialnych kamienic z białym, odrapanym tynkiem i kolorowymi balkonami wychodzącymi na ulicę. Wynajmuje trzy pokoje.
Naciskam dzwonek, po chwili drzwi się otwierają, czuję ulgę. Jednak ulgi na pewno nie poczuł Pepe, który dzwonkiem do drzwi o tej porze i naszym widokiem był mocno zaskoczony.
Ten około 40-letni Kubańczyk o lekko meksykańskim wyglądzie, i takim samym wąsiku pod nosem, właśnie kończył jeść kolację.
– Imposible (niemożliwe) – odrzekł krótko, kiedy powiedziałem, że mamy u niego zarezerwowany nocleg. Wytarłszy ręce w podkoszulek, zacząć uważnie czytać kartkę z potwierdzeniem rezerwacji, którą pośpiesznie mu wręczyłem.
– Imposible, wait – powiedział jeszcze raz, dalej patrząc z niedowierzaniem w dokument. Po chwili sięgnął po swój notatnik i zaczął uważnie sprawdzać zapisane w nim dane. Następnie sięgnął po telefon.
My w tym czasie siedzieliśmy na kolonialnych, masywnych, drewnianych fotelach w bardzo wysokim przedpokoju z ogromnym lustrem, nie za bardzo wiedząc, co się dzieje.
Jednak stawało się coraz bardziej jasne, że z noclegu u Pepa nic nie będzie. Kiedy skończył rozmowę przez telefon, podszedł do nas lekko zawstydzony. – Español? – zapytał. – No? English? Ok.
Pepe nie zostawia nikogo na lodzie
Językiem nazwijmy to hiszpańsko-angielsko-migowym wyjaśnił nam co zaszło, potwierdzając nasze obawy. Okazało się, że agencja pośrednicząca w rezerwacji nie poinformowała naszego przemiłego gospodarza o naszym przyjeździe, Pepe więc wynajął nasz pokój innym turystom. Tu jednak ukazała się nam sławna życzliwość mieszkańców Kuby. Pepe nie miał zamiaru zostawić nas na lodzie w obcym mieście po zmroku.
Wtedy usłyszałem jeden z najbardziej pociesznych monologów, jaki w życiu dane było mi usłyszeć, mimo iż sytuacja wcale nie była zabawna. Pepe gestykulując, starał się jak najlepiej wytłumaczyć, co robić. A wyglądało to tak:
– Now, you go to my friend, only one night. Tomorrow you go back to Pepe, and eata brekfa, leave maletas, and go find casa. You go to door, „ring ring” – habitación? No? Ok. You go to next, „ring ring” – habitación? No? Ok. You find nothing, than you go back to Pepe. Pepe phone, phone, phone to friend. And find casa for you.
Pepe wyjaśnił nam jeszcze, że znalezienie noclegu proste nie będzie, ponieważ „Havana occupated”, co znaczyło tyle, że turystów jest tu od zatrzęsienia. Zaznaczył również, że normalna cena w Hawanie za pokój to 35 peso, za 30 peso jeszcze coś się znajdzie, ale za 25 peso – „imposible”.
Przyjacielska przysługa
Pierwszą noc spędziliśmy w casie znajomego Pepa, Jamira, drobnego mulata, który wraz z żoną wynajmował w Starej Hawanie trzy apartamenty i jeździł stuningowaną ładą. Mieszkanie, w którym nas umieścił, choć urządzone było komfortowo, nawet jak na europejskie standardy, było pozbawione okien, co w hawańskich casach nie jest wcale czymś wyjątkowym. Choć początkowo chciał za nocleg 30 peso, Pepe upomniał go, że wyjątkowo ma wziąć 20, bo tyle mieliśmy płacić u niego.
Zgodnie z umową udaliśmy się rano do Pepa na śniadanie, z mieszkania swoją ładą odebrał nas Jamir, który w czasie jazdy polecił nam kilka niedrogich i smacznych restauracji, które warto odwiedzić.
Śniadanie u Pepa było kubańskim standardem – jajecznica, wędlina, słodkie bułki, talerz owoców, kawa i świeżo wyciskany sok. Z pełnymi brzuchami mogliśmy się udać na poszukiwanie casy.
Casa w Hawanie w szczycie sezonu, czyli poszukiwanie Złotego Grala
Pełni nadziei ruszyliśmy w Starą Hawanę. Słowa Pepa okazały się jednak prorocze, i znalezienie casy okazało się nie lada wyzwaniem. Po kilkunastu nieudanych „ring ring” próbach, daliśmy się namówić na pomoc kubańskiemu „pośrednikowi”, polującemu na zdezorientowanych turystów na ulicy. Znał okolicę i właścicieli cas.
Po kolejnej godzinie poszukiwań udało nam się z pomocą naszego Kubańczyka znaleźć casę przy Damas niedaleko portu. Ku naszej uciesze była to ulica pozbawiona turystów. Mieszkanie należało do 25-letniej metyski Carli i Yordanki, 40-letniej mulatki, które mieszkały w kamienicy naprzeciw wraz z rodziną.
Jak się później okazało, Yordanka to znana i szanowana mieszkanka Damas. Mieszkanie u niej dawało nam pewność, że nasze rzeczy są bezpieczne. Jednocześnie mogliśmy się cieszyć widokiem na codzienne życie ulicy.
Tekst powstał w 2017 roku na potrzeby reportażu multimedialnego dla Dziennika Zachodniego
W tym miejscu należy dodać, że Pepe skradł nasze serca i teraz w Starej Hawanie zawsze już logujemy się w jego domu, wcześniej upewniając się, że rezerwacja jest aktualna. Choć kiedy innym razem pod nieobecność Pepa, który wyjechał z rodziną do Santiago, domem zawiadowała jego mama, lekko nie było, ale to już inna historia.
Karol